|
Urok wakacyjnego odpoczynku
- Zap***lasz przez cały k***a rok po to żeby przez dwa tygodnie mieć urlop. Jakaś paranoja. - wyraził swoje niezadowolenie nie wiadomo do kogo skierowane Borsukowaty Porośnięty na Czarno Mężczyzna z brzuchem popijając piwo nad brzegiem jeziora.
- O , to musi być książka Zuzy- skomentował Borsukowaty patrząc na leżącą na kocu lekturę. - Uwielbiam czytadła. To jest coś, co mnie relaksuje, uspokaja. Naprawdę, bardzo lubię czytadła- stwierdził Mężczyzna.
- Co ostatnio czytałeś ciekawego?- spytała nastoletnia Zuza. - Harrego Pottera na przykład- odrzekł Borsukowaty. - O, to stare dosyć- zauważyła dziewczyna. - Tak- zaśmiał się Borsukowaty Porośnięty Mężczyzna- tak jak mówiłem, mam dużo zaległości. Baaardzo dużo - powtórzył głośno. Tak naprawdę przestałem czytać ... na studiach. A skończyłem studia jakieś... dwadzieścia lat temu- rzekł po namyśle Czarno Porośnięty Brzuszkowaty.
Zadziwiające- pomyślałam- że przez dwadzieścia lat człowiek nie znalazł czasu, żeby porobić to, co tak lubi. Cóż, to chyba z przyzwyczajenia- jak myślimy co lubimy robić, to przychodzą takie czynności, o których się opowiada na lekcjach angielskiego: czytać książki, chodzić do kina, wędkować, co tam jeszcze...Gdy nas pytają co lubimy robić, to zawsze coś tam odpowiadamy, lecz zdaje się są to wypowiedzi, które wyrzucamy z siebie jak zeschłe resztki jedzenia. Może kiedyś to było świeże, gdy Pan Borsuk Porośnięty Na Czarno rzeczywiście lubił czytać. A może mu się tylko zdawało, bo przyswoił, przysposobił sobie taką ładną odpowiedź na pytanie „Co lubisz robić w wolnym czasie?" - gdy takowe pytanie padało na godzinie wychowawczej albo na angielskim. A może zawsze miał przygotowaną odpowiedź a rzeczywiście ulubione zajęcia były inne? Mam wrażenie, że nie jest to wcale takie proste aby tak się ze sobą skontaktować, żeby powiedzieć zgodnie z wewnętrznym odczuciem co się lubi. Gdyby kryterium była częstość angażowania się w pewne aktywności to mogłoby się okazać, że ludzie mnie otaczający na wakacjach najbardziej lubią: pić napoje alkoholowe, leżeć na słońcu, mówić (wszystko-jedno-o-czym), narzekać na swoje życie używając w tym celu kilku słów, z których w zależności od potrzeby tworzy się czasownik, rzeczownik, lub przymiotnik, tudzież partykułę wzmacniającą. Ale częstość angażowania się w czynności chyba nie jest kryterium. No to może tym, co lubimy robić w wolnym czasie są rzeczy, za którymi tęsknimy podczas „normalnych" dni pracy? To w takim razie większość ludzi, z którymi rozmawiam marzy o tym, aby się zrelaksować, wyciszyć, zrobić coś, co uspokaja. Tylko jak ich obserwuję na wakacjach, to... robią wszystko odwrotnie. Bo trudno jest mi uwierzyć, że można znaleźć ukojenie o gadając głośno i z zapamiętaniem godnym reportera TVN 24 o przebiegu wieczornego wakacyjnego barbekju ( choćby z tego powodu, że koncentrowanie się na przeszłości ( nawet niedalekiej, bo wczorajszej) odkleja człowieka od tu i teraz). Również nie odkryłam jeszcze tajemnicy osiągania błogości podczas jazdy samochodem po leśnych drogach wzniecając przy tym kurz niczym na Camel Trofi z ryczącym odtwarzaczem CD o silniku już nie wspomnę.
Podjęłam wyzwanie i stworzyłam listę rzeczy, które uwielbiam (robić) na wakacjach: czytanie książki gdy co najmniej przez godzinę nic i nikt mi nie przeszkadza, nic- nie-mówienie, jedzenie lodów jogurtowych przy dźwięku sygnalizatora na przejściu dla pieszych w Brusach, smakowanie ciepłych od słońca malin, przyglądanie się dzieciom bawiącym się na kocu na trawie, słuchanie Noviki albo Marii Peszek, których dźwięki mieszają się z pokrzykiwaniami dzieci kąpiących się w jeziorze, szykowanie rodzinie kolacji: świeży kaszubski chleb z masłem, żółtym serem, pomidorem i cebulą. Zapach włosów moich córek gdy wychodzą z jeziora, kojący chłód wody, w której się zanurzam po bieganiu po lesie, obserwowanie męża, który z uśmiechem wita nowo przybyłych przyjaciół, cisza jeziora i lasu kiedy wszyscy opuszczą już plażę, zapamiętywanie coraz to nowych kolorów wody każdego ranka, wrażenie radości jaką daje odsłonięcie zasłon o poranku i delektowanie się widokiem srebrzystej tafli jeziora, w którym przegląda się słońce, jagodowe usta dzieci, którym nigdy nie jest zimno w wodzie, zapach ściółki na którą świeci słońce...
Wczoraj dostałam zaproszenie na party - barbekju od zatroskanego sąsiada, który podejrzewał mojego męża o szowinistyczne zapędy.
- Co on Cię tak nie wypuszcza z domu?- zapytał przemiły sąsiad przygotowujący zmęczone kawałki ciałek różnych zwierząt na grila. - Co pijesz? - zadał kluczowe pytanie, na które odpowiedź jest kartą wstępu na imprezkę. No to poszłam, posłuchałam o niemieckich autostradach, włoskich mało wyrozumiałych karabinieri, szerzącym się „pedalstwie", wyzysku, hektolitrach piwa i wódki i innych wyczynach imprezowych naszych sąsiadów... Może mniej się mnie będą bali- mimo, że nie jem mięsa z grila, piję lampkę wina, zamiast hektolitrów, godzinami czytam, siedzę w cieniu a nie na słońcu, wolę słuchać niż mówić, rozmawiam z dziećmi, a nawet medytuję, itd.....
Skończyłam czytać książkę i nie mogę zacząć następnej, bo ta jeszcze we mnie gra. Jakbym się pożegnała z drogim przyjacielem. Nie mogę tak po prostu wejść znowu w wir spotkań z innymi ludźmi. Bo to tak, jakbym zdradzała przyjaciela tak szybko o nim zapominając. Szkoda, że całość powieści już się dokonała, że nie będzie wiadomo co dalej z bohaterką... Szkoda, że się już z ciekawością nie zanurzę w świat misternie jak haft richelieu udziergany przez autorkę.
|